niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 21. Gwałt o nocnej porze - czyli: czy to sen, czy rzeczywistość?


No siema, siema, elo ziomy! ;3 Powracam z nowym rozdziałem :D
Cytując Seiko: ale zajebista notka mi wyszła! Jak zawsze, zresztą. A teraz chwalcie moje dzieło!
Taa, chciałabym, żeby tak było :D Ale tym razem przynajmniej jest dłuższa! :D

Po drodze do miasta wyniknęły pewne niewielkie komplikacje. Ten kompas od Jellala był jakiś trefny. Help me, jak się posługiwać tym gównem?! Co prawda nie raz miałem styczność z tymże urządzeniem, ale jakoś tak nie potrafiłem zrozumieć, o chuj z tym chodzi i na chuj mi to. Teraz przeklinałem w myślach swą głupotę i ignorancję.
Mimo wszystko lepiej było zwalić winę na Niebieskiego Pajaca – zrobił to celowo! Już mógł mnie zaprowadzić do miasta, nie zbawiłoby go. A w ten sposób skazał mnie na odwieczne błądzenie po lesie. Łoo, ale dramatycznie to zabrzmiało.
Szlag. Więc to tak umrę? Usiadłem pod drzewem patrząc z powątpiewaniem na narzędzie szatana. W pewien sposób przypominało mi Natsu – jego też nie umiałem ogarnąć.
- Cholerny idiota – mruknąłem, nie siląc się nawet na większe obelgi i rzuciłem kompasem, który już po chwili roztrzaskał się przy bliskim spotkaniu z drzewem.
Frustracja i żal jednocześnie opanowały mnie całego. Dlaczego on mi to zrobił? Po co to wszystko? I dlaczego, kurwa, ten popierdolony Gajeel?! Mniej by bolało gdyby wybrał Laxusa albo Freeda. Albo nawet Jellala. Nie, dobra, kłamałem – nie bolałoby mniej.
W tej chwili moje pęknięte na tryliard kawałków serce dodatkowo powoli i bez precyzji chirurga było wyrywane z piersi przez wspomnienia, których wolałbym się pozbyć.
A może by tak… Nie. Nie będę pił. Chociaż… to całkiem dobra myśl. Z powrotem sprawić, że wirus rozejdzie się po ciele… i umrzeć. Tak, tego w tej chwili pragnąłem najbardziej.
- Komu w drogę, temu kop w dupę, czy coś. – Westchnąłem ciężko, podnosząc mój sexy tyłek z ziemi.
Kto wie, może jak się trochę pobłąkam, to w końcu cudem trafię do miasta?
***
Siedem godzin później
Taak! Nareszcie wyszedłem z lasu! Zatoczyłem piękne koło. Sześć razy. Ja i ten mój zmysł orientacji w terenie. Dobrze, że za tym szóstym razem ogarnąłem, że byłem już w tamtym miejscu. Pięć razy. Ale to tylko szczegół, który warto, a nawet TRZEBA pominąć!
Mniejsza z tym, tak w sumie. Stwierdziłem, że wypadałoby coś zjeść, więc udałem się do kawiarni i zamówiłem ciasto – tak na osłodzenie sobie życia, które raz za razem sprzedawało mi porządnego kopniaka w jaja. Tak, już nawet nie w dupę. W jaja bardziej boli, wierzcie lub nie. Nie polecam.
Kiedy już wystarczająco nakarmiłem tasiemca, udałem się do mojego domu. Ciekawe, czy coś z niego zostało. Pewnie już ktoś mnie okradł, albo zalęgły mi się szczury kanałowe – takie moje szczęście. Cóż, w końcu nie było mnie przez kilka miesięcy. Zdziwiłem się więc, gdy wchodząc do środka nie dostrzegłem nigdzie nawet pyłku kurzu. Co więcej – było nawet czyściej niż zanim zwialiśmy do bazy. WTF kurwa?
Z  bardzo głupią miną - którą zapewne zrobiłem - podążyłem ostrożnie w głąb mieszkania. Wszędzie sprzątnięte, poza tym było znać ślady czyjejś obecności, jednak w samym domu nikogo nie było. Odetchnąłem, przekonany, że po prostu przychodziła tu sprzątaczka, czy tam ktoś (chociaż nie wiem, skąd by się tu wzięła).  Wyciągnąłem z szafy jakieś czyste ubrania (cud, nie pogryzły ich mole) i wskoczyłem pod prysznic.
- Ile dałbym, by zapomnieć cię… - zafałszowałem, poddając się narastającemu wewnątrz mnie smutkowi. – Wszystkie chwile te, które są na „nie”…
Szybko jednak opanowałem emocje i przywdziałem na mordę pięknego poker face’a. Mistrzostwo.
***
Zapadł wieczór. Samotność doskwierała mi coraz bardziej, więc stwierdziłem, że pójdę spać – jedyny mądry pomysł, na jaki dziś wpadłem. Czasami zastanawiam się, czy z mojego mózgu jeszcze coś zostało.
Gdy już powoli przysypiałem, trzasnęły drzwi. Poderwałem się, zaskoczony.
- Gray! – usłyszałem głos Lyona, a potem go ujrzałem.
Oczy wyskoczyły mi z orbit i potoczyły się pod łóżko, kiedy doskoczył do mnie, mocno się przytulając. WTF?
Panie i panowie, oto pełne szoków życie Gray’a Fullbustera, który – jak tak dalej pójdzie – niebawem skończy w zakładzie dla psychicznie chorych, gdzie zresztą stwierdziliby, że jest zbyt ciężkim przypadkiem do wyleczenia i odzialiby go w kaftan. Amen.
- L – Lyon? – wydusiłem z siebie, niepewnie odwzajemniając uścisk.
No co, nie można? Zaskoczył mnie.
- Czekałem na ciebie. Gdzie żeście się wszyscy podziewali przez tyle czasu? – Odsunął się, marszcząc brwi.
- Dlaczego na mnie czekałeś? – zapytałem, zupełnie ignorując jego pytanie.
- Bo się stęskniłem. Czy to nie logiczne? – Uniósł do góry brew, co mogło być zarówno gestem zdziwienia jak i rozbawienia.
- Że… że za mną? – No fajnie. Mój mistrzowski poker face poszedł się pierdolić z murzynami.
- Przecież że nie za Juvią – odparł, siadając obok mnie.
Co chwila rzucał mi dziwne spojrzenia.
- Właśnie bardziej bym powiedział, że za nią. Podobno ją kochasz. – Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się głupio.
Szczerze mówiąc pochlebiało mi to, że ktoś za mną tęsknił, nawet jeśli był to Lyon. W końcu był dla mnie niemal jak… brat? Kij z tym, że zawsze ze sobą rywalizowaliśmy, mimo wszystko w pewien sposób byliśmy ze sobą związani i jeden dla drugiego by ogień zamroził, czy jak to się tam mówiło.
- Gray, ale ty jesteś mało spostrzegawczy. – Zacmokał, klepiąc mnie dłonią po policzku. – Czy gdybym kochał Juvię, czekałbym na ciebie w twoim domu?
- No… nie?
- Brawo, dostajesz cukierka za prawidłową odpowiedź. Jak odpowiesz poprawnie na drugie, dostaniesz coś innego. – Wyszczerzył żeby w uśmiechu, a ja nagle zacząłem się bać. – Czy gdybym kochał Juvię, chciałbym cię przelecieć?

Dobra. Zatkało mnie. Porządnie. Ludzie, ratunku. To jakiś sen? Tak, to musi być sen, to na pewno sen!
- Nie – odparłem, przyglądając się mu.
- Dobrze – wymruczał, przybliżając się do mnie.
Po chwili miałem już jego natarczywy i bardzo ruchliwy język w swoich ustach.
Chuj, skoro to sen, to można przyszaleć, nie? Odwzajemniłem się tym samym.
Wiecie, pewnie potrzebowałem jakiegoś pocieszenia po tym, co zrobił mi Natsu. Czułem się winny. Czułem, jakbym go zdradzał… ale tak nie było mimo tego, że dalej myślałem, iż jestem z nim w pewien sposób związany. Ale w końcu sam mnie zostawił.
Chciałem się wyzbyć poczucia winy i zastąpić Dragneela inną osobą – a Lyon był wyraźnie chętny pomóc mi w zrealizowaniu tego celu. Dlatego też nie protestowałem, kiedy pchnął mnie na łóżko, a sam pochylił się nade mną, ponownie splatając nasze języki w niespokojnym tańcu.
Tym razem postanowiłem poddać się emocjom. I nawet pozwoliłem Lyon’owi przejąć inicjatywę, niech się chłopak cieszy. Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu – ja odegram się za zdradę Natsu (taaa, tylko on nigdy się nie dowie o tym incydencie mojego życia), a Biała Mrożonka dostanie to, czego chce.
- Pragniesz mnie? – wyszeptał mi prosto do ucha.
Zadrżałem, czując jego oddech na swojej szyi.
- Pożądam – odparłem równie cicho.
W sumie nie do końca mijałem się z prawdą. Ten facet był pierwszym, do którego czułem pociąg – tylko że wtedy nie dopuszczałem do siebie tej myśli.
Zrzucił z siebie koszulę. Przejechałem powoli opuszkami palców wzdłuż jego umięśnionej klatki piersiowej. Odetchnął głęboko, wbijając zęby w mą szyję. Wampir jebany. Mimowolnie jęknąłem.
Zanim zdążyłem się zorientować, zerwał ze mnie bluzkę i zaczął obsypywać pocałunkami klatę i szyję, czasami gryzł skórę i robił malinki.
Oddech mi przyspieszył, gdy przejechał językiem po podbrzuszu, a jego ręka znalazła się na moim kroczu. Sapnąłem, odchylając głowę do tyłu.
Pieszczoty Lyona były intensywniejsze i mniej delikatne niż te, którymi obdarzał mnie Natsu, co mi się w sumie podobało. Rozpiąłem spodnie chłopaka i wcisnąłem rękę w jego bokserki, masując jego męskość. Mrr.
Odetchnął, poddając się rozkoszy. Zsunął z siebie resztę ubrań, ułatwiając mi dostęp. Uśmiechnąłem się, wpijając wargi w jego usta. Pocałunki stały się brutalniejsze.
Poczułem, że robi mi się ciasno w spodniach więc je z siebie zdjąłem, a razem z nimi bokserki. Lyon oderwał się ode mnie i przygryzł mego sutka, po czym języczkiem objął mojego penisa. Jęknąłem, wyginając się w lekki łuk.
Nie było już na co czekać – oplotłem go nogami, a on wszedł we mnie dość gwałtownie.
Oh god, czułem się jak gwałcona dziewica. Pomińmy fakt, że byłem gwałconą dziewicą. Czy coś.
Nie dając mi chwili na przyzwyczajenie się do uczucia, zaczął się poruszać szybko i agresywnie – bolało, ale jednocześnie było mi dobrze. Taki paradoks (tak, znam takie trudne słowa), czy jak to się tam zwało. I jakaś odmiana.
Jęczałem krótko i urywanie, a Lyon sapał niczym napalony na zajączka niedźwiedź.
Po kilku minutach ostrego seksu, doszedł w moim wnętrzu, a ja dosłownie sekundę po nim, spuszczając mu się na brzuch. I częściowo na swój, oh god.
Nie zważając na to, Białas opadł na moje ciało, uprzednio je opuszczając. Leżeliśmy tak, usiłując uspokoić oddechy. Dawno nie byłem tak zmęczony.
***
Po szybkim prysznicu znów padliśmy w swoje ramiona, szykując się do snu. Muszę powiedzieć, że przez te chwile spędzone z chłopakiem nie myślałem o swoim byłym – no, może ze dwa razy, się bez bicia przyznam. Ale to się w sumie nie liczy, także no.
Zasnęliśmy, wtuleni w siebie, a kiedy się obudziłem, uświadomiłem sobie dwie rzeczy:
1. wszystko mnie boli,
2. to wcale nie był sen.

No to przypaaał, co? xD
Heheszki, jak ja kocham komplikować i tak już skomplikowane sytuacje *____*
Pomysł z Lyonem zawdzięczam Kise. <3 A ogólnie z tym, że się z kimś prześpi był mój xD
Możecie mnie zabić, albo składać mi gratulacje za zajebiste pomysły – ale krytyka też mile widziana :D
Koniec pierdolenia ;3
~Misuzu

wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział 20. Rozpacz - czyli: "dobrze, że nie wiesz, co u mnie, co pękłoby Ci serce" ~


Znów krótko, no ale bywa. :D Dziś bardzo mało humoru, bo trzeba się wczuć w dramatejszyn sytuejszyn. Huehue, nie wiem, kiedy następna notka. ~

Obudził mnie dziwny hałas i twarda ziemia pod plecami. Co jest, kurwa? Przecież nic nie piłem, więc dlaczego… Jebać to. Chyba lunatykuję. Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą mordę Jellala. Rozejrzałem się ostrożnie dookoła – byliśmy w lesie, w pobliżu dołu, który skubaniec wykopał.
- Stary…? Czy ty mnie porwałeś? – zapytałem, krzyżując ręce na piersi i mierząc go wzrokiem pod tytułem: „ja wiem wszystko, a ty jesteś idiotą jeśli myślałeś, że się nie domyślę” (muszę wymyślić jakąś krótszą nazwę, zamotać się idzie).
- Pojebało cię do końca? Po co miałbym cię porywać? – Zrobił głupią minę.
- Nie wiem, to ty tu jesteś geniuszem zbrodni!
Strzelił klasycznego facepalma, po czym postawił mnie na równe nogi i pociągnął za sobą, każąc trzymać mordę na kłódkę. Jako że nie miałem siły się odzywać – spełniłem polecenie. W normalnych warunkach coś bym mu pocisnął, ale moja cięta riposta poszła się jebać z murzynami. Albo z kucykami pony, jedno z dwojga.
W pewnej chwili niebieskowłosy zatrzymał się i kazał mi popatrzeć za krzaczka. Z wielkim WTF zbliżyłem mordę do zieleninki i spróbowałem coś wypatrzeć poprzez gąszcz gałęzi. A to, co zobaczyłem wcale nie było fajne. Gajeel przyciskał Natsu do drzewa i wyglądało mi na to, że się całują. Widziałem tylko kawałek lewego boku mojego byłego chłopaka – nie wyglądał, jakby jakoś specjalnie się opierał temu frajerowi.
- Przykro mi – szepnął Niebieski, rzucając mi smutne spojrzenia.
No nie, tylko współczucia mi brakowało w tym momencie.   Nie dość, że moje serce pękło na jakiś tryliard kawałków i nawet kropelka go teraz nie sklei, to jeszcze ten mi tu będzie współczuł? Takiego chuja! Wypadłem z krzaków niczym ninja i dopadłem do tamtej dwójki, powalając Gajeela na ziemię. Wyjebałem mu z pięści w mordę i wstałem, wkurzony i roztrzęsiony. Natsu patrzył na mnie nieco zszokowany.
- A więc to był prawdziwy powód zerwania – rzekłem, głosem przepełnionym gniewem i bólem. Zacisnąłem pięści.
- Nie! Gray, to nie tak… - zaczął, ruszając w moją stronę.
- Taak? To niby jak? – Zaśmiałem się, ale nie było w tym śmiechu wesołej nuty.
- Ja nic do niego nie czuję, tłumaczyłem mu to, ale się do mnie przywalił. Nic mnie nie łączy z Gajeel’em! – Spojrzał na mnie błagalnie.
- Teraz tak mówisz, co? – wtrącił się Żelazny, podnosząc dupę z ziemi. – A wcześniej błagałeś, żebym cię wziął pod drzewem. Już nie pamiętasz, jak mówiłaś, że tylko szukałeś wymówki, żeby zerwać z tą ciotą i poczuć w sobie i przy sobie prawdziwego mężczyznę? – Na jego twarzy wykwitł drwiący uśmieszek, który natychmiast zapragnąłem zetrzeć. Tego było za wiele.
- Nie chcę was już nigdy więcej widzieć na oczy – wysyczałem przez zaciśnięte zęby i ruszyłem szybkim krokiem w drogę powrotną, a zaraz za mną Jellal, niczym cień – się przyjebał jak rzep do psiego ogona.
Dragneel pobiegł za nami w ostatniej próbie przekonania mnie, że Gajeel kłamie, ale odepchnąłem go od siebie tak, że się wyjebał. Przyspieszyliśmy kroku i już po kilku minutach byłem z powrotem w moim igloo. Jell wszedł za mną.
Dopiero teraz gniew wyparował, a jego miejsce zajął cholerny ból. Jakbym zaraz miał zawału dostać, czy czegoś tam w ten deseń… Opadłem bez sił na prowizoryczne łóżko, chowając mordkę w dłoniach.
- Happy przyleciał do mnie drąc się, żebym cię sprowadził, bo Gajeel dostawia się do Natsu, ale spałeś jak zabity i musiałem cię nieść – odezwał się mój towarzysz (kto go tu zapraszał w ogóle?). – Tak na marginesie, mógłbyś zrzucić parę kilo.
- Po co Happy to zrobił? Żebym zobaczył, że ten osobnik nie był wobec mnie fair? – Przetarłem oczy palcami. Nie mogłem nawet wymówić imienia Smoczego Zabójcy, nie przechodziło mi przez gardło.
- Nie wiem, wyglądał jakby mu ktoś zajebał cegłą i ledwo go zrozumiałem.
- Jellal. On dostał cegłą. – Spojrzałem na niego z politowaniem.
- To wszystko wyjaśnia.
Zapadła cisza, przerywana tylko jego głośnymi westchnieniami. Nie miałem siły nic mówić, obezwładnił mnie ból.
Naprawdę chcesz zostać sam, opuścić gildię? – zadźwięczały mi w głowie słowa Lucy. Wstałem.
- Jellal. Wracam do Magnolii – rzekłem, pewien słuszności tej decyzji.
- Nie będę cię zatrzymywał. Idź, zawiadomię wszystkich, oczywiście nie zdradzając powodu nikomu poza Mistrzem – odparł i też się podniósł. Położył mi rękę na ramieniu, przyglądając się mi z powagą. – Trzymaj się. I wróć, kiedy będziesz gotów.
Pokiwałem głową. Nagle chłopak się zaśmiał.
- Z czego się cieszysz? – spytałem, unosząc brew do góry w geście zdziwienia.
- Bo tylko pedał daje sobie trzymać rękę na ramieniu. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Mógłby je umyć, tak swoją drogą.  
- … Ja jestem pedałem – przypomniałem mu.
Strzelił poker face’a, przytulił mnie na pożegnanie, wręczył kompas (aż mi pociekła łezka wzruszenia, wie, że bym się bez niego zgubił) i wyszedł. Spakowałem swój skromny dobytek i ruszyłem w stronę miasta.
Przystanąłem na skraju lasu i odwróciłem się.
Żegnaj, bazo. Żegnajcie, ziomki. Jeszcze się zobaczymy. Na razie muszę się ogarnąć, a kiedy to się stanie – wrócę. A wtedy już się mnie nie pozbędziecie! Buhahahaha!
Z uśmiechem szaleńca na ustach, poszedłem w dalszą drogę.

Ale zjebałam XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
~Misuzu.

środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział 19. Zjebałem - czyli: mam talent do tracenia tego, na czym mi zależy.


Siema! Jestem chora, ale wykrzesałam z siebie co nieco energii i powstało TO. W zamierzeniu akcja miała potoczyć się nieco inaczej... ale trzeba trochę pokomplikować, co by nudno nie było.
Także no... miłego czytania!


Kiedy wstałem Natsu nie było w pokoju. Usłyszałem jakieś hałasy na zewnątrz, dlatego podniosłem dupę z podłogi i ruszyłem sprawdzić, co się tam wyprawia.
Moim oczom ukazał się dość nienormalny widok, ale w zasadzie teraz już niewiele rzeczy mogło mnie zadziwić. Freed szedł z kontenerem na śmieci, śpiewając „pędzi, pędzi śmieciareczka”, a wokół jego głowy latał jak pojebany Happy, śmiejąc się niczym down. Cóż, chyba go cofnęło w rozwoju, jak dostał cegłą w łeb od Natsu. Zaraz za nimi lazł Laxus, popychając przed sobą taczkę z pustymi butelkami po wódce. Też śpiewał „Śmieciareczkę” z zaciszem na ryju. Nie dość, że od ich fałszu rozbolały mnie uszy, to jeszcze dostałem czymś przez łeb. Odwróciłem się z wielkim oburzeniem i popatrzyłem karcąco na mojego oprawcę, którym była Erza. O shit, a więc to dzisiaj umrę.
- Gray, idioto, słyszałam że wczoraj piłeś – odezwała się, mierząc mnie wzrokiem.
- Tak, to prawda. Przyznaję się bez bicia, piłem. Ale no, tego… to się nie powtórzy – zapewniłem szybko.
- Wierzę ci, ale nie wygląda mi na to, żeby Natsu miał ci wybaczyć. Właśnie spalił szafkę z twoimi rzeczami. Jest za domem.
Popatrzyłem na nią z przerażeniem. Oh god, tam był mój pamiętnik!

Ej, cofam to. Ja wcale nie mam pamiętnika, żeby nie było…
- ŻE CO?! – wydarłem się i pognałem czym prędzej we wskazane przez Scarlet miejsce.
Mówiła poważnie – moja szafka płonęła, a koło niej stał Dragneel, przyglądając się płomieniom. Szybko zamroziłem mebel, nie dopuszczając do tego, żeby do końca się spalił.
- Co ty, kurwa, odwalasz?! – warknąłem, podchodząc bliżej niego.
- A nie widać? – Spojrzał na mnie obojętnym wzrokiem.
- Dobra, może przegiąłem wczoraj. Obiecałem ci przecież, że nawet nie spojrzę na alkohol, a się najebałem… troszeczkę. Ale uwierz mi, to się nie powtórzy.
Skrzyżowałem ręce na piersi, próbując utrzymać z nim kontakt wzrokowy, co było dość trudne, bo on za wszelką cenę unikał patrzenia na mnie.
- Jakoś ci nie wierzę. Dla mnie obietnica to obietnica, a ty ją złamałeś – odparł.
Uraza w jego głosie mnie dobiła. I jednocześnie wkurzyła.
- A ty niby wszystkich dotrzymujesz? A co z tą, w której obiecałeś mnie nie zostawiać i pomóc mi nie ześwirować? Już zapomniałeś? – Zmrużyłem oczy.
Prychnął cicho, ledwo hamując się przed wybuchnięciem śmiechem.
- Złożyłem tą obietnicę pod warunkiem, że będziesz przestrzegał swojej. A skoro ją złamałeś, moja została anulowana.
Zacisnąłem pięści. Zacząłem się trząść – nie wiem, czy z wściekłości czy ze strachu przed utratą osoby, na której naprawdę mi zależało.
- Natsu… - wyjąkałem tylko, chcąc odwlec to, ku czemu zmierzała ta rozmowa.
Zapadła cisza. Chłopak głośno wypuścił powietrze z płuc.
- Nie umiem wybaczyć niedotrzymanej obietnicy – odezwał się wreszcie.
- Czy to znaczy… - urwałem.
- Tak, Gray. Na to wygląda.
Rzucił mi ostatnie spojrzenie i odszedł, wkładając ręce do kieszeni spodni. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie spodziewałem się, że on się aż tak wkurzy za to, że piłem.
A może…
Nie. Na pewno nie miał kogoś innego.
Pozostało mi tylko wierzyć, że niedługo mu przejdzie i zechce porozmawiać… i znowu ze mną być.
***
Kiedy się trochę opanowałem, zabrałem ze sobą wszystkie swoje rzeczy i zbudowałem sobie igloo w pobliżu bazy. Moje biedne serce rozrywało się na strzępy, kiedy tylko pomyślałem o Natsu i o wydarzeniach poprzedniego wieczoru, dlatego postanowiłem zabunkrować się w moim nowym domu i trochę poemosić. Zwinąłem się więc w kłębek i zagapiłem na ścianę, przeklinając swoją głupotę.
Na zewnątrz słyszałem śmiechy i rozmowy, ale nie rozróżniałem słów. W pewnej chwili charakterystyczny śmiech Dragneela dotarł do moich uszu. Ścisnęło mnie w żołądku. A więc był zadowolony z tego, że wreszcie się mnie pozbył…
Zapiekły mnie oczy. Zamrugałem kilka razy, chcą pozbyć się łez, które za wszelką cenę pragnęły wypłynąć na zewnątrz. Nie. Nie mogę sobie na to pozwolić. Tym razem nie będę mięczakiem.
Odetchnąłem głęboko, przybrałem minę zawodowego pokerzysty i wyszedłem na zewnątrz.
Natsu stał z Laxusem, Freed’em, Gajeel’em i Jellal’em w pobliżu bazy. W obieg szła butelka wódki – zapewne została z wczoraj. Wyminąłem ich, a kiedy wyciągnęli trunek w moją stronę, pokręciłem głową i wszedłem do budynku.
Zgarnąłem z kuchni coś do żarcia i wyszedłem, nie zaszczycając tamtych nawet spojrzeniem. Zanim zdążyłem dotrzeć do mojego igloo, dogoniła mnie Lucy.
- Co ty… pokłóciliście się z Natsu? – zapytała, zerkając na mnie spod przymrużonych powiek.
- Rzucił mnie – odparłem, odwracając wzrok.
- Przez to, że piłeś?
- Taa… - Westchnąłem ciężko i zaprosiłem ją gestem do środka prowizorycznego mieszkanka.
Weszliśmy i zapadła dość niezręczna cisza. Chcąc ją przerwać, powiedziałem:
– Rozważam powrót do Magnolii.
Oczywiście wcześniej nawet nie przyszło mi to na myśl. Jednak w momencie, w którym to powiedziałem poczułem, że tak byłoby lepiej. Nie dla nich, dla mnie. Dla Natsu. Nie zniosę tego, że będzie mnie ciągle ignorował, bawił się świetnie z innymi, podczas gdy ja nie będę w stanie nawet się uśmiechnąć.
- Nie możesz tego zrobić, Gray – szepnęła blondynka. – Naprawdę chcesz zostać sam, opuścić gildię?
Zastanowiłem się przez chwilę.
- Już jestem sam, Lucy. – Przeczesałem włosy palcami, krzywiąc się.
- Zostań jeszcze… kto wie, może Natsu przejdzie? – Pogłaskała mnie po policzku i wstała.
Gdy wyszła, jeszcze przez moment zastanawiałem się nad swoim pomysłem. W głowie zadźwięczały mi słowa Lucy.
Naprawdę chcesz zostać sam, opuścić gildię?
Chciałem…? Już nie byłem niczego pewien.




Wiem, że krótkie i mało śmieszne, ale no cóż, tak wyszło x.x"
 No i no... na tym blogu też za chwilę pojawi się notka:
http://school-day-ft.blogspot.com
Zapraszam! :3 I zachęcam do komentowania.
~Misuzu.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział 18. Wielkie WTF - czyli: absurd goni absurd

Yoł!
Tytuł rozdziału nie ma nic wspólnego z treścią, heheszki xD
Dodaję go dziś, bo potem długo nie będę miała czasu nic napisać raczej... wiecie, mam ambitny plan wziąć się za naukę :D
Także no... marnej jakości, znowu krótka - ale jest, więc doceńcie moje starania. Albo zjedźcie mnie za jakość. xD
Miłego czytania!


- Chyba sobie tu posiedzę dłużej niż jeden dzieeeń – zafałszowałem, usiłując wyleźć z dołu.
Tak, nadal tu tkwiłem, od dobrych kilku godzin. Co gorsza, ścigający mnie dzik siedział na krawędzi i gapił się na mnie jakbym był dobrym żarciem. PKP. Pięknie, kurwa. Pięknie.
- Hello, słyszy mnie ktoś? – krzyknąłem.
Odpowiedziało mi echo. Fuck.
Usiadłem z powrotem na miejscu, usiłując włączyć mózg. Wierzyłem, że uda mi się obmyślić plan, dzięki któremu wyjdę stąd bez szwanku. Po prostu musiałem pomyśleć.
***
Kolejne kilka godzin później - zmęczony myśleniem (toż to bardzo wyczerpujące zajęcie jest) - dałem sobie spokój. Dzik też. Poszedł sobie, chrząkając z niezadowolenia. Skubany, jak widać bardzo chciał mnie dorwać.
Niedługo później usłyszałem wołanie Laxusa:
- ROMEO! ROMEO, GDZIE CIĘ WCIĘŁO?!
- TUTAJ JULIO! – odkrzyknąłem, podrywając się z miejsca. – W DZIURZE! – dodałem.
- W jakiej dziu -…
JEBUT.
Nie zdążył dokończyć, a już leżał tuż za mną na glebie, jęcząc.
- Właśnie w tej – odparłem, śmiejąc się jak pojeb.
- Kurwa – mruknął, zbierając cielsko z ziemi. – Mówiłem Jellal’owi, żeby to zakopał.
Spojrzałem na niego z niewielkim WTF.
- Jellal to wykopał? Na chuj? – Podrapałem się po głowie.
- Nie wiem, coś mówił o basenie. – Wzruszył ramionami. – Wydostań nas stąd, na co liczysz?
Na kij komu basen w środku lasu? WTF? Dobra, wolałem tego nie komentować. Ludzie w tej gildii są bardziej pojebani ode mnie.

No dobra, nie ma nikogo bardziej pojebanego ode mnie. Ale to taki szczegół, niewarty zapamiętania.
- Niby jak mam nas stąd wydostać? – Skrzyżowałem ręce na piersi, przyglądając mu się jak jakiemuś psycholowi.
- Normalnie? – Popatrzył na mnie z politowaniem. – Stwórz schody, matole.
Uśmiechnąłem się głupio. Dlaczego na to nie wpadłem kilka godzin wcześniej?
- Nie mów mi, że siedzisz tutaj tyle czasu i nawet na to nie wpadłeś, bo zwątpię do końca w twoją inteligencję – powiedział, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Wpadłem! Ale no, dzik na mnie czatował… - Próbowałem się tłumaczyć.
- Dzika też mogłeś zamrozić – odparł, robiąc klasycznego facepalma.
Prychnąłem tylko i zabrałem się za robienie lodowych schodów. Kiedy już je wykonałem, zadbałem o to, aby Laxus się na nich wywalił. Oczywiście wszystko poszło po mojej myśli, a potem klął na mnie niemiłosiernie. Nie będę przytaczał jego wiązanki, bo to nie na wasze mózgi.
Kiedy już byliśmy niedaleko bazy, rzuciło mi się w oczy, że stół z żarciem został wystawiony na zewnątrz. A konkretniej z resztkami jedzenia. Pod nim spali nawaleni w trzy dupy Bigslow z Gajeel’em, trawa wokoło nich wyglądała, jakby miała bliskie spotkanie z ogniem, a z pobliskich krzaków wystawały nogi Cany. 
Wszedłem do budynku, który wyglądał jak pobojowisko. Nieliczni (np. Mira, Elfman i Lissana) siedzieli przy barze i jeszcze pili, chociaż nie wyglądali na zbyt trzeźwych. Wszędzie walały się puste puszki i butelki, kilka się potłukło (zapewne z czyjąś pomocą). Jellal dalej spał z mordą w torcie, a Erza nakurwiała w angry birds na jego telefonie.
Levy z Lucy siedziały w kącie i się całowały, nieprzerwanie. Oh god, gdzie jest Natsu? Ja też tak chcę!
Udałem się w głąb bazy. Łazienka znów została oblężona prze Freeda, a kuchni tym razem siedział mistrz, gadając coś do siebie, natomiast w pokoju… fuck yea, misja wykonana, znalazłem Natsu.
- Szukałem cię – odezwałem się z wyrzutem, zamykając za sobą drzwi. – Znalazłeś pchlarza?
- Taa. Nie chciał wracać z własnej woli to przyjebałem mu cegłą. – Wzruszył lekko ramionami, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
Łoo! Agresywnie. Mrrrau.
- Wyjaśnicie sobie wszystko i będzie ok. – stwierdziłem tylko, siadając obok niego. – Nie powinieneś psuć sobie humoru.
Spojrzał na mnie, nadymając policzki w rosnącym niezadowoleniu.
- TY mi zepsułeś humor. Myślisz, że nie wiem, że złamałeś zakaz i piłeś? Co masz na swoje usprawiedliwienie?
Strzeliłem poker face’a.
- … Krasnoludki mnie zmusiły? – rzekłem ostrożnie, od razu uchylając się przed ewentualnym ciosem.
- Jesteś idiotą – warknął, robiąc jeszcze bardziej naburmuszoną minę, po czym bezceremonialnie zepchnął mnie z łóżka.
Zaliczyłem bliskie spotkanie z podłogą tylko dlatego, że mój refleks w tym momencie miał opóźniony zapłon. Okay, okay – on zawsze miał opóźniony zapłon, ale przemilczmy to.
- Ał? – jęknąłem, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Dziś śpisz na podłodze – oznajmił, rozwalając się na całej szerokości posłania.
Pięknie, kurwa. Jeszcze jego fochów mi brakowało. Stwierdziłem, że i tak go nie przebłagam, więc pójdę się schlać, pff.
Ledwo znalazłem się za progiem, rzucił się na mnie Loki, przytulając się do mej skromnej osoby.
- Graaaaaay, słońce! Napij się z wujkiem!
Odór bijącego od niego alkoholu był wprost nie do wytrzymania, więc go od siebie odsunąłem.
- Lajtowo – zgodziłem się mimo wszystko i ruszyliśmy na dwór rozrobić flachę.
Zasiedliśmy na schodach. Zauważyłem, że koło Cany tkwiła teraz Wendy, zapewne próbująca ją obudzić. Cóż, z marnym skutkiem.
Pociągnąłem porządnego łyka z butelki i oddałem ją Loki’emu.
- Wiem, że nie możesz pić, ale musiałem sobie znaleźć towarzystwo. – Zaśmiał się szatyn, lekko kiwając się na boki.
- Nie no, z tobą zawsze, ziom. – Uśmiechnąłem się lekko.
Dziwnie się poczułem, kiedy wypiliśmy połowę wódki, więc przeprosiłem go i wróciłem do pokoju. Zaczął boleć mnie żołądek, do tego czułem, jak wirus w moim ciele się rozrasta. Zjebałem akcję, jak zwykle. Może gdybym nie chlał, szybko bym wyzdrowiał. A teraz nie widziałem na to zbyt wielkiej szansy.
Oh god, jestem pojebany… 



Mówiłam, że krótkie i dziwne... xD
mam wrażenie, jakby to były niezwiązane ze sobą i nieskładne fragmenty O.O"
~Misuzu.