sobota, 8 marca 2014

Rozdział 46. Nie licz, bo nie umiesz - czyli: jak bardzo człowiek potrafi być głupi.

Witam! Wiem... długo nic nie dodawałam. Przygotowania do matury pochłaniają mój czas, a i tak słabo mi idzie. Ten weekend postanowiłam uczynić luźniejszym i coś dodać, gdyż i tak nie mam siły myśleć - jestem znowu chora -w- Nie wiem, kiedy znowu coś dodam, to może być nawet pod koniec kwietnia, czy w maju... Ale po maturach wszystko ładnie nadrobię, więc spoko ;)
 Tytuł rozdziału taki z dupy, nie wpadłam na lepszy xD
Zawartość mało śmieszna i dziwna, poprawek nie wprowadzałam z lenistwa... więc nie liczcie na jakiś fajny i długi rozdzialik ;-; mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone @.@
Być może na inne blogi też dziś coś dodam, ale jeszcze nie wiem, na które i czy w ogóle, więc nic nie obiecuję ^^
Do tego ostatnie info - na razie w ankiecie głosowało 17 osób, w tym 14 chce tego nowego bloga. Informuję, że nawet jak osoby chętne przeważą (jak w tym momencie), to ten blog pojawi się dopiero w maju, gdy będę miała więcej czasu. Teraz nie będzie sensu nic zaczynać, bo kolejnego bloga bym tylko zaniedbała, jak te dotychczasowe ;c Co do jego treści - będzie poważny, bardziej dramat. O płatnych zabójcach, czyli strzelanki, zlecenia i w większości chamscy bohaterowie... Tak myślę, boo już coś tam zaczęłam... xD Macie jeszcze kilka dni na głosowanie, jakby co ;)
Ale się rozgadałam ;o Już nie przedłużam. Miłego czytania! ^^



Widzę ten chamski uśmiech tuż przed swoją twarzą.
Czuję kolejny cios wymierzany w moje ciało.
- Jesteś taki głupi… Serio myślisz, że ktokolwiek będzie cię szukał?
Śmiech, rozchodzący się po pomieszczeniu…
- Nieeeeeee! – wydarłem się, od razu podrywając się do pozycji siedzącej. Byłem cały mokry od potu.
- Gray? – usłyszałem senny głos Natsu. – Co się stało? – Spojrzałem na niego i dostrzegłem, jak przeciera leniwie zaspane oczy.
Zanim mój mózg w ogóle zaczął przyswajać do siebie, gdzie jestem, minęło trochę czasu, dlatego odpowiedziałem mu dopiero po kilku minutach.
- Miałem koszmar. Nie przejmuj się i śpij. – Pochyliłem się i pocałowałem go w czoło, po czym wstałem i poszedłem do łazienki, by wziąć zimny prysznic i całkiem się rozbudzić.
Mimo tego, że od akcji z Lyonem minął już miesiąc, dalej dręczyły mnie koszmary z nim w roli głównej. W ciągu dnia mniej o tym myślałem, ale i tak nie doszedłem jeszcze do siebie.
W gildii za to panowała ogólna harmonia. Jedynie Erza i jej humorki, a także płacz bachora wciąż uprzykrzały innym życie. Biedny Jellal. Często znajdowałem go w dole, który kiedyś miał być basenem, jak się ukrywał przed tym potworem. A raczej dwoma potworami. Za to Natsu… jak nie był ze mną, to siedział z nimi. Wiedziałem, gdzie go szukać, gdy potrzebowałem z nim poprzebywać.
Laxus i Freed natomiast… byli w separacji. Freed stwierdził, że dopóki jego narzeczony nie ogarnie chuja, nie będzie z nim rozmawiał. I rzeczywiście tak było. A co za tym idzie… nasze podwójne przyjęcie weselne przesunęło się w czasie. I… nie wiadomo na kiedy.
 Po szybkim prysznicu ubrałem się i wyszedłem na dwór. Na schodach przed budynkiem zastałem mojego przyjaciela, który nucił coś pod nosem. Podszedłem bliżej, by się w to wsłuchać.
- Kiedyś Se umrę. Uuuumrę se… - mruczał na melodię „Kiedyś cię znajdę”.
- Tam powinno być: kiedyś cię ruchnę. Ruuuchnę cię – poprawiłem go, fałszując.
Drgnął, wystraszony i fajka wypadła mu z ręki. Nie podniósł jej.
- Erza daje ci się we znaki? – zagaiłem i usiadłem obok niego.
- Tak. A raczej Junior. Jest taki rozwydrzony… chyba ma to po wujku. – Nadął policzki, patrząc na mnie z wyrzutem.
- Eeeeech?! Jell, no weź… Nie jestem rozwydrzony! –Strzeliłem focha jak małe dziecko.
- No żartuję. – Przewrócił oczami. – A ty co, spać nie możesz?
- No jakoś nie. Na myślenie mnie wzięło – wyznałem.
Zapadła cisza, w ciągu której zastanawiałem się nad tym, czy nie zabrać Natsu na jakąś misję dla rozrywki.
- Ale Gray… Ty nie myślisz. Do tego trzeba mieć mózg. A ty swój zgubiłeś już bardzo dawno temu – rzekł odkrywczo niebieskowłosy, przerywając ciszę.
- Ale z ciebie śmieszka – mruknąłem, naburmuszony.
Potem siedzieliśmy już cicho. Po jakiejś godzinie postanowiliśmy pójść spać.
***
Chyba wszystkich w gildii obudził wrzask przerażenia Erzy. To było tak szokujące, że ta kobieta czegoś się wystraszyła… że początkowo nikt nie zareagował. Dopiero później, gdy…
- NIE MA NASHA GRAYA JUNIORA! PORWALI GO!
Natychmiast wyskoczyłem spod kołdry. Dostrzegłem, że Natsu nie było, więc pomyślałem, że wstał wcześniej i teraz lamentuje wraz ze Scarlet. Szybko pohasałem do głównej sali, gdzie była większość osób. Nigdzie jednak nie dostrzegłem mej żony.
- A Jellal? – zapytałem, ignorując to.
- CO Jellal? – Zwróciła na mnie zdezorientowane, zapłakane oczy. Strzeliłem poker face’a.
- Jest w domu?
- No tak, spał przy mnie!
- To może go w nocy gdzieś wyniósł, hehe. – Zaśmiałem się, chcąc rozładować atmosferę. I to był mój błąd… bo już po chwili zostałem praktycznie rozmaślony na ścianie i uderzyłem się w łeb, co skończyło się chwilowym brakiem kontaktu  rzeczywistością.
Gdy już go odzyskałem, w pomieszczeniu byli tylko Erza i Jellal z mistrzem.
- Co jest? – zapytałem inteligentnie, zbierając się z podłogi.
- Szukają mi syna – zapłakała Erza. Sam Jellal też wyglądał na przerażonego i wybitego z rytmu.
- Spoko! Ja go znajdę! – wykrzyknąłem, w pełnej gotowości bojowej.
Nie czekając na odpowiedź, wylazłem z budynku.
- Kici, kici, bachorze – zacząłem nawoływać, święcie przekonany, że to coś da. – No wyjdź z ukrycia, taś taaaś… A może psi psi? Albo… kukuryku? Jak się, kurwa, woła dzieci? – mruczałem do siebie, zagłębiając się w las, bardzo zaabsorbowany takowymi myślami.
I nagle… potknąłem się o coś, zaliczyłem glebę i sturlałem z górki… by jebnąć o ścianę jakiegoś małego, drewnianego domku.
- Co je…? – Nie dokończyłem zdania, bo coś skoczyło mi na ryj, miaucząc przeraźliwie. – DEMOOON! – wydarłem się, zawzięcie próbując ściągnąć z siebie tego małego dzikusa, który uszkodził mi piękną twarz pazurami!
Wreszcie oderwałem od siebie oprawcę, który okazał się być czarnym, wielkim i spasionym kotem o złotych oczach.
- Nazwę cię Demon, ty istoto piekielna – mruknąłem i odstawiłem zwierzę na bok, po czym szybko wstałem i otarłem krew z ryjca. Należy dodać, że podczas turlania się w dół moja koszulka… zaginęła. Ekhem.
- Dobra… co to za miejsce, huh? Nigdy tu nie byłem, a znam ten las jak własną kieszeń! No bo… w końcu zawsze się w nim gubię – gadałem do siebie. Podrapałem się po policzku i okrążyłem drewnianą chatkę. Kocur wskoczył mi na ramię i wczepił się w nie pazurami.
- Ty chuju – warknąłem do niego, ale nie próbowałem go ściągać, bo jeszcze by się wkurzył i znów mnie podrapał, a tego wolałem uniknąć. Otworzyłem drzwi domku i wbiłem się do środka.
- Hmm, przytulnie – mruknąłem do siebie, rozglądając się po wnętrzu. I wtedy… usłyszałem płacz dziecka. Musiałem zrobić głupią minę, bo nawet Demon miauknął tak, jakby się ze mnie śmiał. Ruszyłem w głąb mieszkania. Otworzyłem drzwi do drugiego pomieszczenia i… dostrzegłem Natsu, który bawił dziecko!
- Natsu? Co ty…? – zacząłem. Spojrzał na mnie z przerażeniem i szybko zakrył sobą jakiś tobołek, który wydawał z siebie dźwięki.
- G – Gray? Hehe… Jak tu trafiłeś? – Zaśmiał się nerwowo.
Podszedłem bliżej, mrużąc oczy. Zerknąłem mu przez ramię i… zamarłem w bezruchu na dobre kilkanaście sekund.
- Natsu?! Co tu robi Nash Gray Junior?! – Prawie się na niego wydarłem. – Oni go szukają! Martwią się! A ty go… tak po prostu… porwałeś?! Nie spodziewałbym się tego po tobie. – Strzeliłem sobie facepalma.
Usiadł na łóżku i westchnął smutno, jakby pokonany.
- Przepraszam… Ja po prostu… Chcę mieć dziecko – szepnął cicho. – I pomyślałem… że zaopiekuję się nim sam… ten jeden dzień… a potem miałem go oddać… - Spuścił głowę, chyba zawstydzony.
I wtedy coś do mnie dotarło. On z tym bachorem nie żartuje.
- Daj mi czas – powiedziałem. – Obiecuję ci, że adoptujemy dziecko. Ale to za wcześnie – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Na razie… - Zdjąłem prychającego kota ze swojego ramienia i podałem mu. – Mamy Demona, hehe. Nim też trzeba się opiekować jak dzieckiem, tylko że nie mówi.
Spojrzał na mnie z zaskoczeniem i pogłaskał wrednego kocura za uszkiem, nadal przybity.
- Ale… serio obiecujesz? – zapytał nieśmiało.
- Tak. Obiecuję. Ale… JAK MOŻESZ BYŚ TAKIM IDIOTĄ, ŻEBY PORYWAĆ BACHORA ERZIE?! ONA CIĘ ZABIJE! – krzyknąłem, jawnie bojąc się o żywot mej żony. – Lepiej szybko go odnieśmy… - Westchnąłem, kręcąc głową.
- Um… Wybacz. – Zaśmiał się cicho. – Powiedzmy jej i Jellalowi, że odbiliśmy dzieciaka z rąk porywaczy! – Wpadł na genialny pomysł.
- Ty… to jest myśl. – Wyszczerzyłem olśniewająco białe zęby w uśmieszku.
- A dlaczego… masz taką podrapaną twarz? – zapytał nagle Natsu.
- Pff… To przez tego Demona. – Wskazałem oskarżycielsko na kota, który tylko prychnął. Zachowywał się, jakby mnie rozumiał, skubany! – Nasze relacje nie zaczęły się przyjemnie, ale chyba się ode mnie nie odwali. Przylazł za mną po tym, jak oderwałem go od mej buźki. Chyba jest bezpański, więc ochrzciłem go pięknym imieniem Demon i dałem tobie. Zastąpi ci bachora i wszyscy będą zadowoleni. – Podparłem boki rekami, wypinając klatę do przodu, z dumą.
- Tak, tak. – Zaśmiał się Dragneel, po czym wstał i cmoknął mnie w policzek. – Ale… możemy zostać tu jeszcze trochę z Juniorem? – poprosił, robiąc słodkie oczka.
Westchnąłem męczeńsko.
- Dobra. Ale tylko chwilę, bo pewnie się martwią. – Podszedłem do dzieciaka i pochyliłem się nad nim, na co… zaczęło płakać. – Ups…? – Odsunąłem się szybko, bo mnie bachor wystraszył.
- Jesteś głupi. W ogóle nie masz podejścia do dzieci – fuknął Natsu, po czym podał mi kota i sam zajął się Nashem.
A ja… rozpocząłem kolejną nierówną walkę z kotem. Nierówną, bo oczywiście nie miał ze mną szans!

No dobra. To ja przegrywałem. Ale to tylko dlatego, że skurywysyn drapał i gryzł! A ja… nie mogłem go dziabnąć.
C.D.N.