sobota, 24 maja 2014

Rozdział 47. Koty wcale nie są słodkie - czyli: zabierzcie to coś z mojej twarzy!

Cześć ;) Słuchajcie, przepraszam za tak długą nieobecność. Miałam te matury, uczyłam się do nich, a ostatnio zostałam też praktycznie pozbawiona weny. Dlatego to, co wam teraz przedstawię, nie jest zbyt długie i śmieszne też raczej nie. Nie umiem pisać parodii, masakra XD
Widziałam, że w tamtej ankiecie oczywiście najwięcej głosów było na seksy, więc postaram się je napisać w następnym rozdziale. Chciałam w tym, ale no... nie wyszło ;d
Może na innych blogach też się coś dziś pojawi, ale nic nie obiecuję ^ ^
Właśnie, zapraszam też na stronę, która się dopiero będzie rozkręcać:  
https://www.facebook.com/pages/Gratsu-real-life-yaoi/234554963390062
Powiadomienia o rozdziałach będą się tam pojawiały i wszystko, co związane z Fairy Tail, a już tym bardziej z Gratsu. Zapraszam w imieniu swoim i Iris ;)


Minęło kilka długich, bardzo długich i monotonnych dni. Erza i Jellal ogłosili mnie i Natsu bohaterami, bo uratowaliśmy im dziecko z rąk złoczyńców. Szkoda tylko, że nie wiedzieli, że to moja droga żona ukradła im bachora. Za to, że ukryłem ten istotny fakt przed nimi… Natsu pokutuje w łóżku. Nie, żeby coś… ale to całkiem przyjemne, jak jęczy co noc pode mną, hehe.
Dobra, nieważne. Ważniejsze jest to, że sprawa ucichła. Nie tylko ta – teraz Dragneel już nie pierdolił, że chce dzieciaka. Dlaczego? To proste? Kocur mu za niego robił i to całkiem skutecznie. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że ta bestia raczej za mną nie przepadała. I z wzajemnością.
Demon bez przerwy przeprowadzał na mnie ataki – a najczęściej na moją buźkę. Oczywiście nie mogłem mu nic zrobić, bo Natsu by mnie chyba zabił, albo powiesił za jaja na gałęzi drzewa, co nie byłoby przyjemne.
W każdym razie… musiałem przejść na tryb ninja, jeśli chciałem moje walki z kotem ograniczyć do minimum.
I zgadnijcie, gdzie siedziałem? Nie, nie w tym dole, który miał być basenem. Siedziałem u Freeda, który mi narzekał na Laxusa. Wolałem jednak to, niż ciągłe ataki na mą piękną buźkę!
- No rozumiesz to? Przestałem mu wystarczać! Laxus chce ruchnąć Natsu, no i ciebie też! Co ja robię źle?! – zapłakał po raz kolejny Zielony Glut.
Muszę przyznać, że ta informacja mocno mnie zdegustowała. Dotychczas nie wspominał, że mnie też miał w planach Dreyar. Pff, niedoczekanie! Naślę na niego Demona. Zobaczymy, czy wtedy będzie tak kozaczył, Pikachu jebany.
- Freed, olej go. Znajdziemy ci kogoś innego. Może jak Laxus zobaczy, że przestałeś się nim interesować, porzuci swe niecne plany, dotyczące mojej żonki i mnie… I zacznie się o ciebie na nowo stara. Ale! Musisz pamiętać, że masz od razu nie ulegać.
- Gray! Jesteś genialny! – Zielonowłosy, z miną srającego kota, rzucił się na mnie i zaczął przytulać, zaburzając tym samym mą przestrzeń osobistą.
- Nie molestuj mnie! – pisnąłem mało męsko i szybko się wyswobodziłem, po czym z miną fachowca poprawiłem koszulę. A raczej chciałem to zrobić, bo… Cóż, zniknęła. Nie powinno mnie to dziwić.
- A kogo chcesz mi znaleźć? – Teraz Freed patrzył się na mnie jak ciele w namalowane wrota.
Shit, nie przemyślałem tego.
- Może… Hmm. Elfman odpada, bo ma Evergreen. Mistrz jest za stary. Hmm. Hmm. Cóż… Myślę, że został nam Gajeel. Ale! Ja nie chcę do niego iść. – Nadąłem policzki, jak małe dziecko. Najpierw chciał mi odbić chłopaka, a potem mnie uratował. To jest dopiero dziwny koleś. A wiadomo, co takiemu do łba strzeli? Pff…
- Gray, no weź… - jęknął mój towarzysz, teraz z kolei robiąc minę człowieka zmęczonego głupotą ludzką. – I spodnie zgubiłeś, tak w ogóle.
Spojrzałem w dół i rzeczywiście – w bokserkach żem został. Dobra, walić to. Każdy w tej gildii wielokrotnie oglądał mojego fiuta. Co się będę przejmował. Gorzej, jakby Demon na niego napadł! Brr. Ten kot jest nieprzewidywalny, nadpobudliwy i w ogóle głupi. Jak Natsu. Nie, żeby coś… Bo Natsu kocham, a tej bestii nie znoszę.
- Dobra… Pójdę pogadać z Gajeelem na ten temat. Ty idź do głównej Sali, siedź tam sobie spokojnie, a ja go przyprowadzę. Jeśli się nie zgodzi, przyjdę sam.
Nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać. Od razu pognał we wspomniane przeze mnie miejsce, jakby go stado Demonów goniło.
Ja sam musiałem być ninja. Nadal. Wiedziałem, gdzie siedzi Gajeel, więc wystarczyło się tylko tam dostać.
Zapytacie, gdzie niby jest?
To proste. Podpierdala śrubki na budowie.
***
Dotarłem na budowę na obrzeżach miasta i od razu dostrzegłem Redfoxa, który wychodził właśnie z krzaków, by podkraść się po te śrubki. Zgarnął je i szybko zwiał z powrotem do kryjówki, z uśmiechem pedofila na twarzy.
Stanąłem za nim, ale był tak zajęty jedzeniem, że nawet mnie nie zauważył.
- Psst… - syknąłem, a wtedy podskoczył w miejscu, a wiele śrub wyleciało z pudełeczka, które trzymał w ręce. Spojrzenie zabójcy, jakie mi posłał, wcale mnie nie wystraszyło.
- Hehe… Gajeel… Hehe… Potrzebny mi jesteś – powiedziałem po prostu.
- Hee? Ja? Niby do czego, huh? – Widać było, że pragnie wręcz, abym stąd spierdalał.
- Pokręć się koło Freeda. Chcemy, żeby dzięki temu pogodził się z Laxusem, bo jak wiesz, Pikachu teraz tylko pstro w głowie i aby by ruchał innych. Tak być nie będzie! Zrób to, to zabiorę im wszystkie śruby z tej budowy! To chyba uczciwe, co nie? – zaproponowałem, po czym nadąłem policzki, przez co chyba wypadłem mniej przekonująco.
Zastanawiał się jakiś czas, w międzyczasie jedząc, zanim odpowiedział. Powoli zaczynałem tracić nadzieję na to, że ten plan w ogóle wypali.
- Dobra. Jak najwięcej śrubek do mnie. Gdzie to zielone coś? – Oczywiście poprzez „zielone coś” miał na myśli Freeda.
- Gildia. Główna sala. Idź tam i nie odwal maniany, ziomuś.
***
Kilka godzin później…

Wróciłem do gildii cały obładowany śrubkami i z miną cierpiętnika. Wrzuciłem towar do pokoju Gajeela (po rozbudowaniu budynku każdy miał swoją sypialnię) i ruszyłem sobie spokojnie do swojego. Ale w drodze… Zatrzymało mnie wielkie cielsko Dreyara, na które wpadłem.
- Gray! Freed mnie zdradza! Pociesz mnie! Chodź się ruchać!
Spojrzałem na niego jak na UFO jakieś, co najmniej.
- Że… co proszę? – wydusiłem z siebie, mocno zniesmaczony zachowaniem tego pajaca. – Wal się, nie! Było dbać o swojego chłopaczka, to by cię nie zdradzał, poza tym sam lepszy nie jesteś. – Pokazałem mu język, klepnąłem w klatę i chciałem wyminąć, ale mi na to nie pozwolił.
- Chodź – zażądał. – Natsu też mnie spławił i zwiał w las. Jak możecie być tak okrutni?! – Był widocznie oburzony. Doszedłem do wniosku, że musiał porządnie uderzyć się w głowę.
- Ile można ci tłumaczyć, że ja i Natsu jesteśmy małżeństwem, kochamy się i nie będziemy służyć jako zaspokajacze potrzeb innych ludzi? – Po raz kolejny tego dnia nadąłem policzki.
- Gówno mnie to obchodzi – warknął i chyba chciał walnąć, czy coś, ale wtedy…
Coś czarnego rzuciło mu się na twarz, miaucząc wściekle. Tak, to był Demon.
- Zabierzcie to coś z mojej twarzy! – wydarł się Dreyar, próbując odsunąć od siebie kocura. Cóż, nie wychodziło mu to.
Patrzyłem na to z niemałym szokiem. Demon mi pomógł? Serio? To było nie do pomyślenia!
I w momencie, w którym myślałem, że z tego kota będą jednak ludzie, Laxus zwiał, uprzednio rzucając Demonem we mnie. I jak można było się łatwo domyślić – teraz ja byłem ofiarą tego krwiożerczego potwora.
Wnioski? Nigdy nie myśl za wcześnie, że ktoś chce dla ciebie dobrze, bo potem sam możesz paść jego ofiarą. Zwłaszcza, jeśli mówimy o wielkich, tłustych, czarnych kotach.


~Misuzu.