No siema, siema, elo ziomy! ;3 Powracam z nowym
rozdziałem :D
Cytując Seiko: ale zajebista notka mi wyszła! Jak zawsze, zresztą. A teraz
chwalcie moje dzieło!
Taa, chciałabym, żeby tak było :D Ale tym razem przynajmniej jest dłuższa! :D
Taa, chciałabym, żeby tak było :D Ale tym razem przynajmniej jest dłuższa! :D
Po drodze do miasta wyniknęły pewne niewielkie
komplikacje. Ten kompas od Jellala był jakiś trefny. Help me, jak się
posługiwać tym gównem?! Co prawda nie raz miałem styczność z tymże urządzeniem,
ale jakoś tak nie potrafiłem zrozumieć, o chuj z tym chodzi i na chuj mi to.
Teraz przeklinałem w myślach swą głupotę i ignorancję.
Mimo wszystko lepiej było zwalić winę na Niebieskiego Pajaca – zrobił to celowo! Już mógł mnie zaprowadzić do miasta, nie zbawiłoby go. A w ten sposób skazał mnie na odwieczne błądzenie po lesie. Łoo, ale dramatycznie to zabrzmiało.
Szlag. Więc to tak umrę? Usiadłem pod drzewem patrząc z powątpiewaniem na narzędzie szatana. W pewien sposób przypominało mi Natsu – jego też nie umiałem ogarnąć.
- Cholerny idiota – mruknąłem, nie siląc się nawet na większe obelgi i rzuciłem kompasem, który już po chwili roztrzaskał się przy bliskim spotkaniu z drzewem.
Frustracja i żal jednocześnie opanowały mnie całego. Dlaczego on mi to zrobił? Po co to wszystko? I dlaczego, kurwa, ten popierdolony Gajeel?! Mniej by bolało gdyby wybrał Laxusa albo Freeda. Albo nawet Jellala. Nie, dobra, kłamałem – nie bolałoby mniej.
W tej chwili moje pęknięte na tryliard kawałków serce dodatkowo powoli i bez precyzji chirurga było wyrywane z piersi przez wspomnienia, których wolałbym się pozbyć.
A może by tak… Nie. Nie będę pił. Chociaż… to całkiem dobra myśl. Z powrotem sprawić, że wirus rozejdzie się po ciele… i umrzeć. Tak, tego w tej chwili pragnąłem najbardziej.
- Komu w drogę, temu kop w dupę, czy coś. – Westchnąłem ciężko, podnosząc mój sexy tyłek z ziemi.
Kto wie, może jak się trochę pobłąkam, to w końcu cudem trafię do miasta?
***
Siedem godzin później
Mimo wszystko lepiej było zwalić winę na Niebieskiego Pajaca – zrobił to celowo! Już mógł mnie zaprowadzić do miasta, nie zbawiłoby go. A w ten sposób skazał mnie na odwieczne błądzenie po lesie. Łoo, ale dramatycznie to zabrzmiało.
Szlag. Więc to tak umrę? Usiadłem pod drzewem patrząc z powątpiewaniem na narzędzie szatana. W pewien sposób przypominało mi Natsu – jego też nie umiałem ogarnąć.
- Cholerny idiota – mruknąłem, nie siląc się nawet na większe obelgi i rzuciłem kompasem, który już po chwili roztrzaskał się przy bliskim spotkaniu z drzewem.
Frustracja i żal jednocześnie opanowały mnie całego. Dlaczego on mi to zrobił? Po co to wszystko? I dlaczego, kurwa, ten popierdolony Gajeel?! Mniej by bolało gdyby wybrał Laxusa albo Freeda. Albo nawet Jellala. Nie, dobra, kłamałem – nie bolałoby mniej.
W tej chwili moje pęknięte na tryliard kawałków serce dodatkowo powoli i bez precyzji chirurga było wyrywane z piersi przez wspomnienia, których wolałbym się pozbyć.
A może by tak… Nie. Nie będę pił. Chociaż… to całkiem dobra myśl. Z powrotem sprawić, że wirus rozejdzie się po ciele… i umrzeć. Tak, tego w tej chwili pragnąłem najbardziej.
- Komu w drogę, temu kop w dupę, czy coś. – Westchnąłem ciężko, podnosząc mój sexy tyłek z ziemi.
Kto wie, może jak się trochę pobłąkam, to w końcu cudem trafię do miasta?
***
Siedem godzin później
Taak! Nareszcie wyszedłem z lasu! Zatoczyłem
piękne koło. Sześć razy. Ja i ten mój zmysł orientacji w terenie. Dobrze, że za
tym szóstym razem ogarnąłem, że byłem już w tamtym miejscu. Pięć razy. Ale to
tylko szczegół, który warto, a nawet TRZEBA pominąć!
Mniejsza z tym, tak w sumie. Stwierdziłem, że wypadałoby coś zjeść, więc udałem się do kawiarni i zamówiłem ciasto – tak na osłodzenie sobie życia, które raz za razem sprzedawało mi porządnego kopniaka w jaja. Tak, już nawet nie w dupę. W jaja bardziej boli, wierzcie lub nie. Nie polecam.
Kiedy już wystarczająco nakarmiłem tasiemca, udałem się do mojego domu. Ciekawe, czy coś z niego zostało. Pewnie już ktoś mnie okradł, albo zalęgły mi się szczury kanałowe – takie moje szczęście. Cóż, w końcu nie było mnie przez kilka miesięcy. Zdziwiłem się więc, gdy wchodząc do środka nie dostrzegłem nigdzie nawet pyłku kurzu. Co więcej – było nawet czyściej niż zanim zwialiśmy do bazy. WTF kurwa?
Z bardzo głupią miną - którą zapewne zrobiłem - podążyłem ostrożnie w głąb mieszkania. Wszędzie sprzątnięte, poza tym było znać ślady czyjejś obecności, jednak w samym domu nikogo nie było. Odetchnąłem, przekonany, że po prostu przychodziła tu sprzątaczka, czy tam ktoś (chociaż nie wiem, skąd by się tu wzięła). Wyciągnąłem z szafy jakieś czyste ubrania (cud, nie pogryzły ich mole) i wskoczyłem pod prysznic.
- Ile dałbym, by zapomnieć cię… - zafałszowałem, poddając się narastającemu wewnątrz mnie smutkowi. – Wszystkie chwile te, które są na „nie”…
Szybko jednak opanowałem emocje i przywdziałem na mordę pięknego poker face’a. Mistrzostwo.
***
Zapadł wieczór. Samotność doskwierała mi coraz bardziej, więc stwierdziłem, że pójdę spać – jedyny mądry pomysł, na jaki dziś wpadłem. Czasami zastanawiam się, czy z mojego mózgu jeszcze coś zostało.
Gdy już powoli przysypiałem, trzasnęły drzwi. Poderwałem się, zaskoczony.
- Gray! – usłyszałem głos Lyona, a potem go ujrzałem.
Oczy wyskoczyły mi z orbit i potoczyły się pod łóżko, kiedy doskoczył do mnie, mocno się przytulając. WTF?
Panie i panowie, oto pełne szoków życie Gray’a Fullbustera, który – jak tak dalej pójdzie – niebawem skończy w zakładzie dla psychicznie chorych, gdzie zresztą stwierdziliby, że jest zbyt ciężkim przypadkiem do wyleczenia i odzialiby go w kaftan. Amen.
- L – Lyon? – wydusiłem z siebie, niepewnie odwzajemniając uścisk.
No co, nie można? Zaskoczył mnie.
- Czekałem na ciebie. Gdzie żeście się wszyscy podziewali przez tyle czasu? – Odsunął się, marszcząc brwi.
- Dlaczego na mnie czekałeś? – zapytałem, zupełnie ignorując jego pytanie.
- Bo się stęskniłem. Czy to nie logiczne? – Uniósł do góry brew, co mogło być zarówno gestem zdziwienia jak i rozbawienia.
- Że… że za mną? – No fajnie. Mój mistrzowski poker face poszedł się pierdolić z murzynami.
- Przecież że nie za Juvią – odparł, siadając obok mnie.
Co chwila rzucał mi dziwne spojrzenia.
- Właśnie bardziej bym powiedział, że za nią. Podobno ją kochasz. – Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się głupio.
Szczerze mówiąc pochlebiało mi to, że ktoś za mną tęsknił, nawet jeśli był to Lyon. W końcu był dla mnie niemal jak… brat? Kij z tym, że zawsze ze sobą rywalizowaliśmy, mimo wszystko w pewien sposób byliśmy ze sobą związani i jeden dla drugiego by ogień zamroził, czy jak to się tam mówiło.
- Gray, ale ty jesteś mało spostrzegawczy. – Zacmokał, klepiąc mnie dłonią po policzku. – Czy gdybym kochał Juvię, czekałbym na ciebie w twoim domu?
- No… nie?
- Brawo, dostajesz cukierka za prawidłową odpowiedź. Jak odpowiesz poprawnie na drugie, dostaniesz coś innego. – Wyszczerzył żeby w uśmiechu, a ja nagle zacząłem się bać. – Czy gdybym kochał Juvię, chciałbym cię przelecieć?
…
Dobra. Zatkało mnie. Porządnie. Ludzie, ratunku. To jakiś sen? Tak, to musi być sen, to na pewno sen!
- Nie – odparłem, przyglądając się mu.
- Dobrze – wymruczał, przybliżając się do mnie.
Po chwili miałem już jego natarczywy i bardzo ruchliwy język w swoich ustach.
Chuj, skoro to sen, to można przyszaleć, nie? Odwzajemniłem się tym samym.
Wiecie, pewnie potrzebowałem jakiegoś pocieszenia po tym, co zrobił mi Natsu. Czułem się winny. Czułem, jakbym go zdradzał… ale tak nie było mimo tego, że dalej myślałem, iż jestem z nim w pewien sposób związany. Ale w końcu sam mnie zostawił.
Chciałem się wyzbyć poczucia winy i zastąpić Dragneela inną osobą – a Lyon był wyraźnie chętny pomóc mi w zrealizowaniu tego celu. Dlatego też nie protestowałem, kiedy pchnął mnie na łóżko, a sam pochylił się nade mną, ponownie splatając nasze języki w niespokojnym tańcu.
Tym razem postanowiłem poddać się emocjom. I nawet pozwoliłem Lyon’owi przejąć inicjatywę, niech się chłopak cieszy. Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu – ja odegram się za zdradę Natsu (taaa, tylko on nigdy się nie dowie o tym incydencie mojego życia), a Biała Mrożonka dostanie to, czego chce.
- Pragniesz mnie? – wyszeptał mi prosto do ucha.
Zadrżałem, czując jego oddech na swojej szyi.
- Pożądam – odparłem równie cicho.
W sumie nie do końca mijałem się z prawdą. Ten facet był pierwszym, do którego czułem pociąg – tylko że wtedy nie dopuszczałem do siebie tej myśli.
Zrzucił z siebie koszulę. Przejechałem powoli opuszkami palców wzdłuż jego umięśnionej klatki piersiowej. Odetchnął głęboko, wbijając zęby w mą szyję. Wampir jebany. Mimowolnie jęknąłem.
Zanim zdążyłem się zorientować, zerwał ze mnie bluzkę i zaczął obsypywać pocałunkami klatę i szyję, czasami gryzł skórę i robił malinki.
Oddech mi przyspieszył, gdy przejechał językiem po podbrzuszu, a jego ręka znalazła się na moim kroczu. Sapnąłem, odchylając głowę do tyłu.
Pieszczoty Lyona były intensywniejsze i mniej delikatne niż te, którymi obdarzał mnie Natsu, co mi się w sumie podobało. Rozpiąłem spodnie chłopaka i wcisnąłem rękę w jego bokserki, masując jego męskość. Mrr.
Odetchnął, poddając się rozkoszy. Zsunął z siebie resztę ubrań, ułatwiając mi dostęp. Uśmiechnąłem się, wpijając wargi w jego usta. Pocałunki stały się brutalniejsze.
Poczułem, że robi mi się ciasno w spodniach więc je z siebie zdjąłem, a razem z nimi bokserki. Lyon oderwał się ode mnie i przygryzł mego sutka, po czym języczkiem objął mojego penisa. Jęknąłem, wyginając się w lekki łuk.
Nie było już na co czekać – oplotłem go nogami, a on wszedł we mnie dość gwałtownie.
Oh god, czułem się jak gwałcona dziewica. Pomińmy fakt, że byłem gwałconą dziewicą. Czy coś.
Nie dając mi chwili na przyzwyczajenie się do uczucia, zaczął się poruszać szybko i agresywnie – bolało, ale jednocześnie było mi dobrze. Taki paradoks (tak, znam takie trudne słowa), czy jak to się tam zwało. I jakaś odmiana.
Jęczałem krótko i urywanie, a Lyon sapał niczym napalony na zajączka niedźwiedź.
Po kilku minutach ostrego seksu, doszedł w moim wnętrzu, a ja dosłownie sekundę po nim, spuszczając mu się na brzuch. I częściowo na swój, oh god.
Nie zważając na to, Białas opadł na moje ciało, uprzednio je opuszczając. Leżeliśmy tak, usiłując uspokoić oddechy. Dawno nie byłem tak zmęczony.
***
Po szybkim prysznicu znów padliśmy w swoje ramiona, szykując się do snu. Muszę powiedzieć, że przez te chwile spędzone z chłopakiem nie myślałem o swoim byłym – no, może ze dwa razy, się bez bicia przyznam. Ale to się w sumie nie liczy, także no.
Zasnęliśmy, wtuleni w siebie, a kiedy się obudziłem, uświadomiłem sobie dwie rzeczy:
1. wszystko mnie boli,
2. to wcale nie był sen.
Mniejsza z tym, tak w sumie. Stwierdziłem, że wypadałoby coś zjeść, więc udałem się do kawiarni i zamówiłem ciasto – tak na osłodzenie sobie życia, które raz za razem sprzedawało mi porządnego kopniaka w jaja. Tak, już nawet nie w dupę. W jaja bardziej boli, wierzcie lub nie. Nie polecam.
Kiedy już wystarczająco nakarmiłem tasiemca, udałem się do mojego domu. Ciekawe, czy coś z niego zostało. Pewnie już ktoś mnie okradł, albo zalęgły mi się szczury kanałowe – takie moje szczęście. Cóż, w końcu nie było mnie przez kilka miesięcy. Zdziwiłem się więc, gdy wchodząc do środka nie dostrzegłem nigdzie nawet pyłku kurzu. Co więcej – było nawet czyściej niż zanim zwialiśmy do bazy. WTF kurwa?
Z bardzo głupią miną - którą zapewne zrobiłem - podążyłem ostrożnie w głąb mieszkania. Wszędzie sprzątnięte, poza tym było znać ślady czyjejś obecności, jednak w samym domu nikogo nie było. Odetchnąłem, przekonany, że po prostu przychodziła tu sprzątaczka, czy tam ktoś (chociaż nie wiem, skąd by się tu wzięła). Wyciągnąłem z szafy jakieś czyste ubrania (cud, nie pogryzły ich mole) i wskoczyłem pod prysznic.
- Ile dałbym, by zapomnieć cię… - zafałszowałem, poddając się narastającemu wewnątrz mnie smutkowi. – Wszystkie chwile te, które są na „nie”…
Szybko jednak opanowałem emocje i przywdziałem na mordę pięknego poker face’a. Mistrzostwo.
***
Zapadł wieczór. Samotność doskwierała mi coraz bardziej, więc stwierdziłem, że pójdę spać – jedyny mądry pomysł, na jaki dziś wpadłem. Czasami zastanawiam się, czy z mojego mózgu jeszcze coś zostało.
Gdy już powoli przysypiałem, trzasnęły drzwi. Poderwałem się, zaskoczony.
- Gray! – usłyszałem głos Lyona, a potem go ujrzałem.
Oczy wyskoczyły mi z orbit i potoczyły się pod łóżko, kiedy doskoczył do mnie, mocno się przytulając. WTF?
Panie i panowie, oto pełne szoków życie Gray’a Fullbustera, który – jak tak dalej pójdzie – niebawem skończy w zakładzie dla psychicznie chorych, gdzie zresztą stwierdziliby, że jest zbyt ciężkim przypadkiem do wyleczenia i odzialiby go w kaftan. Amen.
- L – Lyon? – wydusiłem z siebie, niepewnie odwzajemniając uścisk.
No co, nie można? Zaskoczył mnie.
- Czekałem na ciebie. Gdzie żeście się wszyscy podziewali przez tyle czasu? – Odsunął się, marszcząc brwi.
- Dlaczego na mnie czekałeś? – zapytałem, zupełnie ignorując jego pytanie.
- Bo się stęskniłem. Czy to nie logiczne? – Uniósł do góry brew, co mogło być zarówno gestem zdziwienia jak i rozbawienia.
- Że… że za mną? – No fajnie. Mój mistrzowski poker face poszedł się pierdolić z murzynami.
- Przecież że nie za Juvią – odparł, siadając obok mnie.
Co chwila rzucał mi dziwne spojrzenia.
- Właśnie bardziej bym powiedział, że za nią. Podobno ją kochasz. – Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się głupio.
Szczerze mówiąc pochlebiało mi to, że ktoś za mną tęsknił, nawet jeśli był to Lyon. W końcu był dla mnie niemal jak… brat? Kij z tym, że zawsze ze sobą rywalizowaliśmy, mimo wszystko w pewien sposób byliśmy ze sobą związani i jeden dla drugiego by ogień zamroził, czy jak to się tam mówiło.
- Gray, ale ty jesteś mało spostrzegawczy. – Zacmokał, klepiąc mnie dłonią po policzku. – Czy gdybym kochał Juvię, czekałbym na ciebie w twoim domu?
- No… nie?
- Brawo, dostajesz cukierka za prawidłową odpowiedź. Jak odpowiesz poprawnie na drugie, dostaniesz coś innego. – Wyszczerzył żeby w uśmiechu, a ja nagle zacząłem się bać. – Czy gdybym kochał Juvię, chciałbym cię przelecieć?
…
Dobra. Zatkało mnie. Porządnie. Ludzie, ratunku. To jakiś sen? Tak, to musi być sen, to na pewno sen!
- Nie – odparłem, przyglądając się mu.
- Dobrze – wymruczał, przybliżając się do mnie.
Po chwili miałem już jego natarczywy i bardzo ruchliwy język w swoich ustach.
Chuj, skoro to sen, to można przyszaleć, nie? Odwzajemniłem się tym samym.
Wiecie, pewnie potrzebowałem jakiegoś pocieszenia po tym, co zrobił mi Natsu. Czułem się winny. Czułem, jakbym go zdradzał… ale tak nie było mimo tego, że dalej myślałem, iż jestem z nim w pewien sposób związany. Ale w końcu sam mnie zostawił.
Chciałem się wyzbyć poczucia winy i zastąpić Dragneela inną osobą – a Lyon był wyraźnie chętny pomóc mi w zrealizowaniu tego celu. Dlatego też nie protestowałem, kiedy pchnął mnie na łóżko, a sam pochylił się nade mną, ponownie splatając nasze języki w niespokojnym tańcu.
Tym razem postanowiłem poddać się emocjom. I nawet pozwoliłem Lyon’owi przejąć inicjatywę, niech się chłopak cieszy. Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu – ja odegram się za zdradę Natsu (taaa, tylko on nigdy się nie dowie o tym incydencie mojego życia), a Biała Mrożonka dostanie to, czego chce.
- Pragniesz mnie? – wyszeptał mi prosto do ucha.
Zadrżałem, czując jego oddech na swojej szyi.
- Pożądam – odparłem równie cicho.
W sumie nie do końca mijałem się z prawdą. Ten facet był pierwszym, do którego czułem pociąg – tylko że wtedy nie dopuszczałem do siebie tej myśli.
Zrzucił z siebie koszulę. Przejechałem powoli opuszkami palców wzdłuż jego umięśnionej klatki piersiowej. Odetchnął głęboko, wbijając zęby w mą szyję. Wampir jebany. Mimowolnie jęknąłem.
Zanim zdążyłem się zorientować, zerwał ze mnie bluzkę i zaczął obsypywać pocałunkami klatę i szyję, czasami gryzł skórę i robił malinki.
Oddech mi przyspieszył, gdy przejechał językiem po podbrzuszu, a jego ręka znalazła się na moim kroczu. Sapnąłem, odchylając głowę do tyłu.
Pieszczoty Lyona były intensywniejsze i mniej delikatne niż te, którymi obdarzał mnie Natsu, co mi się w sumie podobało. Rozpiąłem spodnie chłopaka i wcisnąłem rękę w jego bokserki, masując jego męskość. Mrr.
Odetchnął, poddając się rozkoszy. Zsunął z siebie resztę ubrań, ułatwiając mi dostęp. Uśmiechnąłem się, wpijając wargi w jego usta. Pocałunki stały się brutalniejsze.
Poczułem, że robi mi się ciasno w spodniach więc je z siebie zdjąłem, a razem z nimi bokserki. Lyon oderwał się ode mnie i przygryzł mego sutka, po czym języczkiem objął mojego penisa. Jęknąłem, wyginając się w lekki łuk.
Nie było już na co czekać – oplotłem go nogami, a on wszedł we mnie dość gwałtownie.
Oh god, czułem się jak gwałcona dziewica. Pomińmy fakt, że byłem gwałconą dziewicą. Czy coś.
Nie dając mi chwili na przyzwyczajenie się do uczucia, zaczął się poruszać szybko i agresywnie – bolało, ale jednocześnie było mi dobrze. Taki paradoks (tak, znam takie trudne słowa), czy jak to się tam zwało. I jakaś odmiana.
Jęczałem krótko i urywanie, a Lyon sapał niczym napalony na zajączka niedźwiedź.
Po kilku minutach ostrego seksu, doszedł w moim wnętrzu, a ja dosłownie sekundę po nim, spuszczając mu się na brzuch. I częściowo na swój, oh god.
Nie zważając na to, Białas opadł na moje ciało, uprzednio je opuszczając. Leżeliśmy tak, usiłując uspokoić oddechy. Dawno nie byłem tak zmęczony.
***
Po szybkim prysznicu znów padliśmy w swoje ramiona, szykując się do snu. Muszę powiedzieć, że przez te chwile spędzone z chłopakiem nie myślałem o swoim byłym – no, może ze dwa razy, się bez bicia przyznam. Ale to się w sumie nie liczy, także no.
Zasnęliśmy, wtuleni w siebie, a kiedy się obudziłem, uświadomiłem sobie dwie rzeczy:
1. wszystko mnie boli,
2. to wcale nie był sen.
No to przypaaał, co? xD
Heheszki, jak ja kocham komplikować i tak już skomplikowane sytuacje *____*
Pomysł z Lyonem zawdzięczam Kise. <3 A ogólnie z tym, że się z kimś prześpi był mój xD
Możecie mnie zabić, albo składać mi gratulacje za zajebiste pomysły – ale krytyka też mile widziana :D
Koniec pierdolenia ;3
~Misuzu
Heheszki, jak ja kocham komplikować i tak już skomplikowane sytuacje *____*
Pomysł z Lyonem zawdzięczam Kise. <3 A ogólnie z tym, że się z kimś prześpi był mój xD
Możecie mnie zabić, albo składać mi gratulacje za zajebiste pomysły – ale krytyka też mile widziana :D
Koniec pierdolenia ;3
~Misuzu